Twarz skryta w grzywie wierzchowca.
Cwałowali przez równinę. Wiedzieli, co zależy od powodzenia ich misji. Honor przyjaciół walczących w głównym starciu. Życie żon i córek w pobliskim obozie. Los niedorosłych synów. Stad i przygotowanych do siewów pól. Odnalezionej po wiekach ojczyzny.
Zachodzące słońce poniosło ich ponad strumieniem. Czerwień promieni myliła wzrok. Nmulu nie był pewny – rzeką płynęła woda czy krew? Bóg udawał się na spoczynek za horyzontem, na niebo wzeszły Jego trzy Córki. Wszystkie w pełni, spowite skradzionym blaskiem. Obserwowały.
Nmulu i jego Jeźdźcy Nieba doprowadzali tnewu na skraj wytrzymałości. Widzieli w oddali Nudrańczyków oskrzydlających Armię Królów. Szybko. Za szybko.
W jego duszy nie zawitał strach. Lękał się zbyt wiele razy. Kolejna ojczyzna stracona. Umarli zostawieni bez pochówku na obcej ziemi, ściągnięte z siodeł kobiety rodzące synów. Zmieniające się co dzień krajobrazy. Tylko Niebo zdawało się wieczne i niezmienne.
Choć zdawało się to niemożliwe, przyspieszyli. Hodowane do błyskawicznych manewrów rumaki nie protestowały. Wiedziały, że one także noszą przekleństwo Matki.
Dotarli na umówioną pozycję. Czekała na nich druga połowa oddziału. Wymieniwszy gesty z dowódcą Nmulu upewnił się, że i oni nie zostali dostrzeżeni. Ruszyli – tym razem powoli. Uspokajali oddechy. Sto uderzeń ludzkich i zwierzęcych serc. Modlili się cicho do Niebios. Ziemia wygnała ich przodków, nie wysłucha wołań.
Niezliczone Dzieci,
obdarujcie nas zielenią traw.
Groźne Córki,
dajcie pewną dłoń.
Potężne Słońce,
nie porzucaj nas.
Wielkie Niebo,
daj nam zwycięstwo.
Tnewu przestały charczeć. Pora napiąć łuki.
Dotąd potyczki Nudranu i Nephantu przebiegały według utartego schematu. Po początkowej wymianie strzał i oszczepów następowało bezpośrednie starcie nieposkromionych, ciężko opancerzonych synów Nephantu i bezlitosnych, zabójczo zwinnych Nudrani. Zazwyczaj albo Armia Królów uginała się pod silnymi ciosami Ludu Opiekuna i dochodziło do jej oskrzydlenia, po czym otoczenia i w konsekwencji do całkowitego unicestwienia, albo to fioletowoskórzy, nie mogąc przedrzeć się przez mur żelaznych ciał, zmuszani byli do odwrotu. Tym razem stało się coś, czego Nudrańczycy nie mogli się spodziewać – to ich tyły były zagrożone, do tego w chwili, gdy już pewni tryumfu wysłali znaczną część sił na flanki wroga.
Pierwsze z istot padły ze zdziwieniem na twarzach. Wśród Nudrańczyków zapanował zamęt. Nie było jednak co liczyć na łatwe zwycięstwo – wnet nad gwarem bitwy zaczęły wznosić się niskie głosy dowódców. Polecenia Jeźdźców Niebios były jasne – nie pozwolić przeciwnikom się zorganizować, słać płonące strzały w miejsca, skąd rozchodzą się rozkazy. Oddział Nudrańczyków na wschód od Nmulu otrząsnął się z zaskoczenia i zwierał szranki. Nmulu dał znak Szamanom – ogień, którym płonęły strzały Vjo rozjaśniał wielokrotnie, a płomień rozprzestrzeniał się w mgnieniu oka. Wiedział, że magicznie rozniecony żar nie zrani istot – nie o to chodziło. Dzięki niemu konni łucznicy mieli doskonałą widoczność i mogli z łatwością kontynuować atak; wiedzieli też gdzie znajdują się oficerowie Nudrańczyków. Ogniste cienie i dym uczyniły z czarnoskórych jeźdźców zjawy ukryte w czerni nocy. Jak bronić się przed kimś, kogo nie sposób zobaczyć?
Nmulu widział swoich pobratymców siejących zaciekle śmierć wśród Nudrani. Siostrzeniec Myetomo strzelał z ziemi – jego tnewu padł od oszczepu. Kuzyn, młody Lmobi, podjechał zbyt blisko wroga i zginął rażony rzuconym toporkiem. Nmulu spostrzegł nudrańskich czarowników usiłujących ugasić magiczny ogień. Jeden z potwornie szybkich Nudrańczyków wybił się z szeregu, dobiegł do Jeźdźców i zabrał ze sobą w objęcia śmierci pięć dusz. Masakrę zakończyło ustawienie przez fioletowoskórych potężnych pawęży chroniących przed pociskami. Spodziewał się tego. Kolejny sygnał. Nad wrogą armią gwiazdy i księżyce zajaśniały ze zdwojoną mocą. Czarnoskórzy wojownicy jak jeden mąż zeszli z wierzchowców. Rozpoczynała się decydująca część bitwy.
Tnewu były dla Vjo czymś więcej niż tylko udomowionymi zebrami krzyżowanymi od pokoleń z końmi. Były braćmi, towarzyszami niedoli. W czasie bitwy jednoczyły się ze swoimi panami duchem i umysłem. Tej nocy tnewu musiały umrzeć i wiedziały o tym, gdy ruszały na komendę swoich panów ku obronnym formacjom Nudrani. Za nimi z wojennymi okrzykami na ustach biegli Jeźdźcy Niebios.
Armia Królów dzielnie broniła swoich skrzydeł i konsekwentnie przedzierała się przez centrum. Jedyną nadzieją Ludu Opiekuna była ich jazda. Wysłana wcześniej w celu okrążenia wroga, na dźwięk rogów natychmiast zawróciła i pogalopowała ku tyłom swojej armii. Kawalerzyści napotkawszy ścianę ognia zatrzymali się w niedowierzaniu i rozpaczliwie próbowali pomóc wojsku na flankach. Płomienie mieszały się z wodą wezbranej Anurai.
Tnewu były dla Vjo czymś więcej niż tylko udomowionymi zebrami krzyżowanymi od pokoleń z końmi. Były braćmi, towarzyszami niedoli. W czasie bitwy jednoczyły się ze swoimi panami duchem i umysłem. Tej nocy tnewu musiały umrzeć i wiedziały o tym, gdy ruszały na komendę swoich panów ku obronnym formacjom Nudrani. Za nimi z wojennymi okrzykami na ustach biegli Jeźdźcy Niebios.
Armia Królów dzielnie broniła swoich skrzydeł i konsekwentnie przedzierała się przez centrum. Jedyną nadzieją Ludu Opiekuna była ich jazda. Wysłana wcześniej w celu okrążenia wroga, na dźwięk rogów natychmiast zawróciła i pogalopowała ku tyłom swojej armii. Kawalerzyści napotkawszy ścianę ognia zatrzymali się w niedowierzaniu i rozpaczliwie próbowali pomóc wojsku na flankach. Płomienie mieszały się z wodą wezbranej Anurai.
Tnewu uderzyły w szyki Nudrańczyków rozbijając je doszczętnie. Nmulu i jego bracia parli naprzód, rąbiąc wśród przeraźliwego kwiku koni i smrodu palonych ciał. Cięli i kłuli swoimi mieczami najszybciej jak potrafili – by znów skorzystać z momentu zaskoczenia i dotrzeć ku sprzymierzeńcom z Armii Królów. Pchnięcie z półobrotu. Blok tarczą. Zatrząsł się i niemal przewrócił od ciosu dwuręcznego topora. Kopnięcie w krocze. Finta. Szybkie cięcie w tętnicę szyjną. Rozwścieczony Mbayu zmiażdżył konającemu Nudrańczykowi kopytem czaszkę. Krew i odłamki kości zabryzgały Nmulu twarz. Usłyszał skrzek.
Skrzydlata śmierć spadała z przestworzy.
Skrzydlata śmierć spadała z przestworzy.
Aevinowie Nowiu, dosiadający podniebnych monstrów pikowali ku Nudrańczykom, niosąc ze sobą chaos i zniszczenie. Nmulu dostrzegł jak oszczepy Nudrani bezbłędnie sięgają celu i wielu ayvinów ginie ściągniętych z gadzich wierzchowców. Rogi zaczęły grać odwrót, ale cóż z tego, skoro nie ma którędy uciekać?
Nudrani okazali się godnymi przeciwnikami i nie ustępowali pod ciosami czarnoskórych. Na każdego z zabitych Nudrańczyków przypadało dwóch Jeźdźców Niebios. Im bardziej beznadziejna była sytuacja Niepokonanych, tym zacieklej walczyli. Odpierali ciosy z powietrza, zbijali pchnięcia vjoańskich włóczni, przyjmowali cięcia nephantyjskich mieczy, przypuszczali groźne kontrataki. Mimo to powoli wykrwawiali się.
Nawet i najdzikszy tnewu pada w końcu u stóp Jeźdźca.
Ostatni z Nudrańczyków spostrzegłszy, iż ludzie Nmulu chcą ich wziąć żywcem, na zawołanie dowódcy podcięli sobie gardła. Tak dobiegła końca Siódma Bitwa nad Anurai. Pierwsza batalia w historii Aerdy zakończona druzgocącą klęską Nudranu.
Nmulu nie radował się z wiktorii. W swoim życiu widział zbyt wiele śmierci. Bóg wschodził nad widnokręgiem. Senne Córki udawały się na spoczynek.
W domu czekały pola do obsiania – pierwsze dla jego ludu od setek lat.
Strumieniem płynęła krew.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz